Menu Zamknij

Każdy ma wybór – rozmowa z Januszem  Domalewskim, prezesem zarządu Spółdzielni Socjalnej 4Smart

Na zdjęciu Pan Janusz Domalewski

Na zdjęciu Pan Janusz Domalewski

– Dlaczego związał się Pan z ekonomią społeczną?

Na pewno miały na to wpływ moje osobiste doświadczenia i przeżycia. Jest rzeczą naturalną, że to co pozostawia w człowieku ślad potrzebuje ujścia, odreagowania. Tak było również ze mną. Pomaganie ludziom wykluczonym, czy też zagrożonym wykluczeniem społecznym nie bierze się przecież znikąd. Chociaż każdy człowiek ma wrodzoną zdolność do empatii i pomocy innym, to nie każdy ma w sobie tyle odwagi, aby zajmować się tym na co dzień. Ludzie boją się o siebie, o swoje życie i w pierwszej kolejności starają zabezpieczyć swoje potrzeby materialne. To daje im poczucie bezpieczeństwa. Ja trzy razy zaczynałem swoje życie od zera, dlatego nie boję się żyć bez pieniędzy. Wierzę i jestem głęboko przekonany, że ręka opatrzności, która nas prowadzi, zawsze pomoże nam i wskaże właściwą drogę. Dlatego nie mam potrzeby, żeby zajmować się biznesem tylko po to, żeby zarabiać pieniądze. Myślę, że motywacja do pomagania innym tkwi w każdym z nas, tylko trzeba ją w sobie odkryć…

– Dlaczego więc w przypadku większości osób, tak się nie dzieje?

Cóż… W każdym z nas jest strach, tak silny, że nie każdemu na to pozwala. Jest taka piękna przypowieść o „puszystym” i „kolczastym”…

– Nie znam, opowie Pan?

– Otóż w pewnym szczęśliwym kraju żyli ludzie, którzy rozdawali sobie nawzajem „puszyste” i nigdy nie chorowali. Im więcej go rozdawali – tym bardziej byli zdrowi i szczęśliwi. Znachorki, które chciały zarabiać na sprzedaży swoich „lekarstw” nie mogły tego robić, bo ludzie nie potrzebowali oferowanych przez nie medykamentów. Wtedy jedna z nich powiedziała: powiedzmy ludziom, że „puszyste” się kończy… Plotka poskutkowała, ludzie nie tylko przestali dzielić się „puszystym”, ale i zaczęli chować je dla siebie. A ponieważ przestali je rozdawać, a co za tym idzie – pomnażać, to „puszystego” było coraz mniej. I wtedy wszystko się odwróciło. Nagle ludzie zaczęli chorować, a lekarstwa zaczęły być w cenie. W końcu znachorki dobrze zarabiały, ale było już tak źle, że sprzedawane przez nie leki przestały skutkować i ludzie zaczęli umierać. Aby zapobiec tej sytuacji, ludzie zaczęli więc rozdawać „kolczaste”. I tak żyją do tej pory, rozdając sobie na przemian „puszyste” i „kolczaste” i od tego, czym się podzielą, zależy to – co wypełnia ich serca i myśli.

– A czym dla Pana osobiście jest ekonomia społeczna?

– To tak – jakbym miał gromadkę dzieci i musiał je wychować do pracy. Niektóre trzeba przygotowywać dłużej, inne krócej… Niekiedy trzeba kogoś pogłaskać, a niekiedy na kogoś krzyknąć. Do każdego trzeba mieć indywidualne podejście. Mam w zespole chłopaka, który jak przyszedł do nas do spółdzielni, to chciał tylko pakować paczki. Powiedziałem mu, że to niemożliwe, że będzie musiał przynajmniej nauczyć się na komputerze – jak wypełniać listy przewozowe. Dzisiaj – po jakimś czasie – zna się nie tylko na tym, umie również obsługiwać oprogramowanie księgowe, rozliczać faktury i pisać oferty. Wychowanie to proces. Proces, który trzeba przejść, aby ktoś mógł uwierzyć w siebie. Nieraz trzeba też podjąć radykalne działania i wyrzucić kogoś z pracy, aby wrócił za pół roku i zatrudnił się na nowo. Przykład z drugiego bieguna – niepełnosprawnego chłopaka, który ma tak wysokie mniemanie o sobie, że uważa, że wszyscy powinni go obsługiwać i mu pomagać. Ot, taka nieświadoma postawa roszczeniowa.

– I co Pan robi w takiej sytuacji?

Podnoszę głos i stanowczo wymagam… Jestem zdania, że wszelkie emocje należy z siebie wyrzucać. Najgorsza sytuacja jest wtedy, kiedy negatywne uczucia tłumimy w sobie, kiedy w nas zalegają i zatruwają od środka.

 – To Pan nie jest takim… gabinetowym prezesem?

– Absolutnie nie. Raczej, swego rodzaju – motywatorem. Moja praca polega głównie na „obsługiwaniu” pracowników. Dzisiaj po czterech latach działalności naszej spółdzielni mogę powiedzieć, że osiągnąłem już pewien komfort. Zespół, z którym pracuję,  jest już w zasadzie bezobsługowy, ale pierwsze trzy lata funkcjonowania były bardzo trudne. Trzeba było rozstrzygać każdą najprostszą sprawę, poczynając nawet od… wymiany papieru w drukarce. W 4Smarcie pracują głównie osoby zagrożone wykluczeniem społecznym, ale mamy też trzy osoby niepełnosprawne. Praca w takim zespole nie jest łatwą sprawą, wymaga bowiem łączenia dwóch postaw: humanistycznej i behawioralnej.

– Zmieńmy nieco temat naszej rozmowy… Chciałem zapytać Pana o to – jak postrzega Pan rolę państwa w kreowaniu polityki wsparcia dla osób potrzebujących. W ostatnim czasie państwo bardzo silnie ingeruje w sferę pomocy społecznej i przyznaje coraz większą ilość zasiłków, czy Pana zdaniem to dobry kierunek, czy wręcz odwrotnie?

– Jako osoba dorosła dostosowuję się do rzeczywistości, ale jestem za takim państwem, które jest liberalne i jak najmniej ingeruje w życie obywateli. Jeśli państwo przejmuje sprawy, które do niego nie należą, to zwykle nie kończy się to dobrze. Kontrolowanie jak największej ilości sfer naszego życia prowadzi do swego rodzaju „fundamentalizmu”. Jeśli ktoś głosi jakąś ideę i uważa, że ta idea jest jedyna i słuszna, to robi się to niebezpieczne. I nieważne czy robią to zieloni, czerwoni, czarni czy brązowi. Mnie nie interesują kolory, bo wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną, niezależnie od poglądów.

– Jest takie powiedzenie, że „w ekonomii społecznej liczą się ludzie”. Czym dla Pana jest ten ludzki pierwiastek w ekonomii?

– Ludzie liczą się nie tylko w ekonomii społecznej. Ludzie liczą się w każdym biznesie. Jeśli ktoś tego nie rozumie, nie powinien w ogóle zajmować się działalnością gospodarczą. Chociaż dostrzec ich rolę nie jest łatwo. Czasem zajmuje to wiele lat.

– Dlaczego warto zajmować się ekonomią społeczną? Dziwna to ekonomia, w której na pierwszym miejscu nie liczy się zysk…

– Andragogika mówi, że każdy mentor, prędzej czy później – staje się wrogiem… Są nawet badania naukowe na ten temat, które dowodzą, że każdy człowiek na pewnym etapie swojego życia ma mentora, który jest od niego pół pokolenia starszy i w 90 proc. relacja z tym człowiekiem kończy się konfliktem. Finalnie po 5-10 latach wspólnej pracy, mentor i jego podopieczny muszą się rozstać. Dlatego moim podstawowym celem jest przygotowanie ludzi do samodzielnego funkcjonowania w biznesie. To jest główny cel ekonomii społecznej. Ludzie. To też, w naturalny sposób, pozwala podejść do konfliktów międzyludzkich, które przecież w biznesie się zdarzają i za które nikt – tak naprawdę – nie jest odpowiedzialny.

– Jak powstała Spółdzielnia Socjalna 4Smart?

– Kiedy cztery lata temu wróciłem z misji, na których byłem, to moi byli pracownicy poinformowali mnie, że założyli stowarzyszenie i chcieliby żebym został jego prezesem. Odpowiedziałem im, że wolałbym założyć spółdzielnię socjalną, w której pracownicy mieliby równe prawo decydować o kształcie firmy i o tym co ma robić. Ogólnie rzecz biorąc chodzi o to, żeby każdy z pracowników robił to – co najbardziej mu odpowiada i w czym czuje się najlepiej.

– A skąd pomysł akurat na taki profil działalności spółdzielni jaki macie: puchary, medale, statuetki, koszulki sportowe?

– Z analizy rynku i niszy, którą dzięki takiemu profilowi udało się wypełnić. To ważne żebyśmy – jako spółdzielnia – mieli duże zapotrzebowanie na nasze produkty, ponieważ pracownicy w ekonomii społecznej nie są tak wydajni jak inni, więc narzuty i marże w branży, w której działa spółdzielnia powinny być wysokie. Kluczem do sukcesu są niskie koszty własne i tanie surowce, z których korzystamy.

– A jak dzisiaj pozycjonowana jest Wasza firma na rynku?

– Jeśli chodzi o sprzedaż internetową, to na pewno jesteśmy na pierwszym lub drugim miejscu w Polsce. W przypadku sklepu i sprzedaży detalicznej,  plasujemy się na ostatnim stopniu podium.

– A co jest takim przysłowiowym hitem w asortymencie, który sprzedajecie?

– Nie mamy takich oczekiwań w stosunku do naszych produktów… Zwykle zarzucamy kilkanaście „wędek” i czekamy jaki będzie efekt. Kilka zawsze wypali. A najbardziej obecnie lubimy sprzedawać „szkło” czyli szklane statuetki. Są nie tylko ładne, ale cieszą się też ogromnym powodzeniem. Aby sprzedawać, potrzebny jest dobry marketing i promocja w sieci. Wydajemy na ten cel duże środki, ale są one w pełni uzasadnione.

 – Czuje się Pan bardziej biznesmenem czy przedsiębiorcą społecznym?

– Wie Pan, ja nigdy nie zadaję sobie tego rodzaju pytań… Mam konkretną robotę do zrobienia, więc po prostu ją wykonuję. W spółdzielni mam stałe wynagrodzenie, a generalnie jestem sfokusowany na tym, aby moi ludzie mieli pracę i rozwijali się zawodowo.

– A co jest dla Pana największym sukcesem?

– Mój największy sukces to LUDZIE, Patryk, Tomek, Paweł… Bez tej spółdzielni nigdy nie robiliby tego co robią. Tutaj dostali swą szansę i pokonali takie bariery, o przekroczeniu których nawet nie marzyli. Zawdzięczają to tylko sobie. My w pracy nikogo do niczego nie zmuszamy, każdy ma wybór.

– Dziękuję za rozmowę!

 Rozmawiał: Andrzej Idziak


Artykuł promujący podmiot ekonomii społecznej napisany został w ramach projektu pn.„Koordynacja ekonomii społecznej na Mazowszu” współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego, Regionalny Program Operacyjny Województwa Mazowieckiego na lata 2014-2020, Oś Priorytetowa IX Wspieranie włączenia społecznego i walka z ubóstwem, Działanie 9.3 „Rozwój ekonomii społecznej”.

Logotypy projektów unijnych

Opublikowano wO ekonomii społecznej w mediach

Powiązane